Dopadło mnie silne przeziębienie. Nie jest to bynajmniej przyjemne chorować. Jestem ciągle zmęczona, wszyscy naokoło mnie denerwują i co i rusz robię się opryskliwa.
Ale zarazem jest to jednak bezcenne doświadczenie: być chorym. Bo właśnie wtedy – wobec własnej słabości – najmocniej doświadczam mocy Boga. Nie mogę wówczas już łudzić się, że to ja jestem taka wspaniała, silna, kochająca wszystkich naokoło, zdolna do poświęceń. Cała moja wspaniałość wyparowuje i zostaje z niego tylko resztka popiołu.
I wtedy właśnie wiem, że cała jestem Twoja; że wszystko co mam i czym jestem pochodzi od Ciebie, Panie.
Ale to jeszcze nic. Właśnie w chorobie najmocniej czuję, że mnie kochasz do szaleństwa. Widzisz moją słabość, widzisz, że się do niczego nie nadaję, a Ty tym bardziej otulasz mnie Miłością jak ciepłym kocem. Poisz mnie swą łaską jak malinową herbatą. Nie zrażasz się moją słabością. Nie zrażasz się moim grzechem. Jesteś przy mnie i nic ode mnie nie oczekujesz.
To dziwne. Nie sądziłam, że kiedyś to przyznam. Choroba też może być łaską.