O pożytku ze zmęczenia.

Za oknami szaro i w duszy też jakoś szaro.

Ostatnio dopadło mnie znużenie. Znużenie wszystkim. To, co dawniej pobudzało mnie do działania teraz wydaje mi się męczące i niewarte zachodu.

I, o dziwo, ma to swoje duże plusy.

Nagle zorientowałam się jak wiele rzeczy, na których mi tak zależało jest w rzeczywistości niewarte moich starań. Tracenia sił.

Może to, co piszę brzmi trochę jak wyznania lenia, ale chodzi o coś innego.

Często zdarzało mi się spalać swoje siły w walce o różne drobiazgi w domu. Denerwowałam się kiedy mi się nie udawało. Najczęstszym powodem do napięć było wychodzenie dzieci z domu do przedszkola. Nakłonić je do ubrania się, do zjedzenia śniadania i sprawnego wyjścia kosztowało mnie tyle energii, że najczęściej kończyło się na tym, że musiałam popędzać wszystkich podniesionym głosem.

Aż pewnego dnia poczułam, że mam tego absolutnie dosyć. I przestałam to robić. Prosiłam po cichu, żeby się ubrali, dawałam im śniadanie i kiedy było trzeba pomagałam się wyszykować do wyjścia, ale bez żadnego popędzania. Na początku było tragicznie. Wolałam nawet nie patrzeć na zegarek.

Aż nagle w jakiś tajemniczy sposób spóźnienia zaczęły maleć. Dzieci zaczęły ubierać się same, wystarczy je tylko poprosić. Śniadanie też jedzą całkiem sprawnie. Może nie zawsze jest idealnie, ale jest LEPIEJ, a przede wszystkim obywa się to bez napięć.

I w ten sposób właśnie odkryłam pożytek ze zmęczenia. Kiedy przestałam brać odpowiedzialność za to, co robią inni, nagle owi INNI zaczęli robić to sami. A mi przyniosło to dużą ulgę.

Choć, prawdę powiedziawszy, moje znużenie nadal trwa. Objawia się to choćby tym, że nie mam zbytnio sił pisać na blogu. Ale najbardziej bolesne jest dla mnie to, że w relacji z Bogiem też odczuwam pustkę i szarość.

Brak mi nawet sił by Cię szukać, Panie. Czekam – choć to dziwny, mój własny adwent – aż Sam do mnie przyjdziesz. Czy to nie jest z mojej strony pycha? Zawsze byłam przekonana, że jesteśmy wezwani, by Cię szukać, że pychą jest oczekiwanie, aż Ty sam się objawisz, ześlesz z nieba grom i człowiek już nie będzie musiał WIERZYĆ. Będzie WIEDZIAŁ. Nie, to nie tak.

Ale ja nie czekam na grom. Czekam aż przyjdziesz do mnie w łagodnym powiewie, który ulży spiekocie mojej duszy. Czekam na rosę, która zwilży zeschniętą ziemię, którą teraz jestem. Czekam.

Dodaj komentarz